"Czułam się skazana na szalone myśli i narażona na świadomość, że są szalone. Jak to możliwe, żebym ja była zdrowa, a mój mózg szalony?"
Terry Spencer Hesser
Czuła strach. Nieważne, czy akurat jadła śniadanie, czy kładła się spać. Cały czas nawiedzały ją niepokojące obrazy, myśli i uczucia. Nie panowała nad tym. One po prostu były - siedziały zagnieżdżone w jej głowie - i co trochę podrzucały jej niepokojące wizje. Nad nimi nie dało się zapanować, jedynie uciszyć. Tylko na chwilę, jakiś czas, marne parę tygodni. Po tej krótkiej chwili odpoczynku wracały, silniejsze i bardziej wrogie. Lubiła nazywać je demonami. Tak, to określenie najbardziej jej pasowało. Nie raz w nocy nie mogła spać, wyobrażała sobie jak wyglądają i czuła obrzydzenie, do siebie samej. Miała wrażenie, że jest brudna, oblepiona niewidzialną mazią, którą zmyć mógł tylko jej prywatny rytuał. Wstawała w środku nocy i ściągała z siebie białą koszulę nocną. Bosa i zupełnie naga wychodziła ze swojej sypialni, po drodze nie zatrzymując się ani razu. A demony szeptały, podsyłały jej nowe wyobrażenia.
Wchodząc pod prysznic płakała. Była wykończona i miała dość. Nie chciała tego robić, ale strach przed niewykonaniem zadania ją paraliżował. Czując na sobie strumienie gorącej wody, zagorzale nacierała swoją skórę dezynfekującym płynem. Robiła to bo musiała, one ją zmuszały. Obserwowała jak skóra na jej ciele robi się coraz bardziej czerwona, ale nie mogła skończyć. Nacierała i szorowała, by następnie zmyć z siebie płyn. Powtarzała jeden ze swoich rytuałów czternaście razy. Ta liczba ją uspakajała - była parzysta.
Owijając się puchowym ręcznikiem czuła, jak skóra na całym ciele piecze ją niemiłosiernie, pomimo tego była spokojniejsza. Demony cichły, na chwilę, ale jednak. Spojrzała w stojące naprzeciw niej lustro i delikatnie przetarła zaparowane szkiełko dłonią, przed sobą nie widziała kobiety szczęśliwej. Zielonymi oczami obserwowała swoją niezdrowo białą twarz i zapadnięte policzki. Sine cienie pod zaczerwienionymi oczami bardzo dobrze zdradzały jej poziom niewyspania. Dotknęła rozgrzanym czołem chłodniejszej powierzchni lustra i zamknęła oczy. Przegrała.
Wracając z powrotem do sypialni, ze zmęczenia potykała się o własne nogi. Kiedy tylko dotarła do celu, wkładała nową koszulę i, kładąc się na miękkim łóżku, jeszcze długo odmawiała pacierze, na wypadek nagłej śmierci podczas snu lub zwyczajnie po to by zasnąć. Czasami obracała się na lewy bok, jeszcze chwilę przed zaśnięciem, i obserwowała jego pogrążoną we śnie twarz. Nie odważyła się go dotknąć z obawy, że może zniknąć, bała się o niego, tak strasznie się bała.
***
Tego dnia czuła się wyjątkowo niespokojna. Nie żeby co dzień towarzyszyło jej cudowne poczucie bezpieczeństwa, jednak tym razem było to coś innego.
Odkąd tylko wstała odprawiała swoje rytuały. Zamknięta w czterech ścianach domu, mogła odprawiać je do woli. Nie musiała obawiać się tego, że ktoś obcy usłyszy, jak czekając w kolejce po świeże bułki, mruczy sama do siebie pod nosem różne hasła, bądź modlitwy. Rzadko kiedy opuszczała swoje mieszkanie. Jeszcze wtedy gdy mieszkała razem z rodzicami, była do tego zmuszana. Przechadzając się w tłumie ludzi miała wrażenie, że każdy słyszy jak szepcze i liczy samochody. Wstydziła się tego, bo wiedziała co o niej myślą. Wariatka.
Siedząc nad talerzem z obiadem denerwowało ją to, że ryż leży sobie spokojnie, a na nim kawałki kurczaka w sosie. Robiło jej się z tego powodu niedobrze, nie mogła tego tak zostawić.
- Źle... - mruknęła wyciągając z ryżu kawałki mięsa i kładąc je w centymetrowym odstępie od kupki białych ziarenek. Nie mogła dopuścić do tego, by pobrudzić sosem obręb talerza, jeśli tak się stało, natychmiast wycierała chusteczką zrobione plamki. To zajęcie zabierało sporo czasu i zawsze kiedy kończyła, jedzenie było zimne.
Konsumując posiłek jej szaleńcze myśli znów wracały. Przed oczami miała głodujące dzieci z ubogich krajów. Za każdym razem, gdy tylko miała wsadzić jedzenie do ust, widziała ich chuderlawe ciałka. Zaczynała się zamartwiać, zastanawiać, a im więcej nad tym główkowała tym bardziej winna się czuła. Nie współczuła im. Jej odczucia były bardziej samolubne.
Nie chciała zostać obarczona winą za ich głodowanie. Z tego powodu się modliła. Mówiąc po raz dziesiąty Ojcze nasz, prosiła o to, by wybaczono jej wszystkie grzechy. Nie chciała mieć tych dzieci na sumieniu, pragnęła przestać o tym myśleć.
***
Chwyciła za słuchawkę od telefonu i wykręcając numer liczyła w zdenerwowaniu krótkie sygnały oczekiwania.
- Sakura? Coś się stało?
Jego głos był taki jak zawsze: spokojny z nutką arogancji. Odetchnęła z ulgą wiedząc, że jednak jest bezpieczny, że nic mu nie grozi.
- Za ile będziesz? – mruknęła, przełykając gorące łzy.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszała zgrzyt zębów, a po chwili głęboki wdech. Wiedziała, że jej telefon go zdenerwował, ale nic nie mogła poradzić na to, że się zwyczajnie bała. Chciała, żeby tu był, zajął się nią i o nic nie pytał. Potrzebowała go.
- Wiesz, że nie mogę wychodzić z pracy za każdym razem, kiedy dzwonisz. Wytrzymaj jeszcze chwilkę, za dwie godziny będę z powrotem. Dasz sobie radę?
Zamilkła. Czy da sobie radę? Jeśli wciągnie się w wir swoich rytuałów na pewno wytrzyma jeszcze dwie godziny. Zaczerpnęła głośno powietrza i z całej siły powstrzymała napływające do oczów łzy. Chciała być dzielna. Dla niego.
- Dam. - Uśmiechnęła się lekko. - Ale wracaj szybko.
- W porządku. Widzimy się w domu.
- Sasuke?
- Tak?
- Kocham cię.
***
Przesiadując całymi dniami w domu nadmierni sprzątała. Dbała o to, by wszystkie zdjęcia leżały w odpowiedniej kolejności - od tego zrobionego najdawniej aż do dzisiejszych. Odkurzała po pięć razy ten sam dywan i ścierała z szafek nieistniejący kurz.
Po wyczerpujących zajęciach pielęgnacyjnych mieszkania, znów brała swój rytualny prysznic. Takie życie ją męczyło, nie raz zastanawiała się, jak to jest być normalną, zdrową, bezpieczną. Ale walka o swoją normalność była zbyt trudna i nie zawsze skuteczna.
- Sakura…? To ja mama, ostatnio nie mogę się z tobą skontaktować... Mogłabyś, oddzwonić?
Siedząc na brązowym fotelu, odsłuchiwała wiadomości nagrane na automatyczną sekretarkę. Trochę ich było, w końcu nie odzywała się do nikogo z bliskich prawie przez miesiąc.
- Sakura? Tu doktor Tsunade. Słyszałam od twoich rodziców, że przestałaś się z nimi kontaktować, podejrzewamy nawrót choroby... Chciałabym cię prosić, abyś wróciła do terapii. Oddzwoń.
Słysząc surowy głos kobiety, niespokojnie poruszyła się na siedzeniu. Jak chyba każdy z pacjentów, nie lubiła swojej terapeutki. Była wymagająca, uparta i bezwzględna. Może jako lekarz - jeśli licząc rezultaty terapii - była wspaniała, lecz prywatnie Sakura uważała ją za straszną. Zawsze zmuszała ją do wykonywania czynności, które ją przerażały. Wystawiała cierpliwość demonów na długą próbę. Kazała wykonywać czynności, których wykonanie było niemożliwe. Najgorsze zdecydowanie były początki...
Stojąc przed kubłem pełnym śmieci, nie wiedziała jak ma się zachować. Co chwile zerkała na siedzącą za biurkiem Tsunade, próbując zgadnąć, co jej chodzi po głowie, czego od niej oczekuję?
- Wsadź tam ręce.
Zszokowana, spojrzała wpierw na wypełniony po brzegi kubeł odpadów, następnie na blondynkę.
- Po co?
- To część terapii - wytłumaczyła spokojnie, nie robiąc sobie nic z zszokowanej miny podopiecznej.
- To obrzydliwe, nie zrobię tego...
- Zrobisz.
Zielonooka przełknęła zalegającą w gardle gulę i zatkała sobie nos.
- To śmierdzi!
- Śmieci już tak mają, raczej nie pachną kwiecistą łąką. - Tsunade wstała z krzesła i podeszła bliżej swojej pacjentki. - Wsadzisz ręce do kubła na długość łokci następnie nie umyjesz ich przez godzinę. Zrozumiałaś?
- Ale...
- Pytam czy zrozumiałaś?
- Tak.
Niepewnie zbliżyła się do śmietnika, po czym stanęła jak wryta. Nie mogła się ruszyć. Usilnie zaczęła biegać wzrokiem po ścianach jasnego pomieszczenia. Dostrzegając kafelki na ścianach, łapczywie zaczęła je liczyć. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć...
- Przestań liczyć! - wrzask Tsunade natychmiast ją ocucił.
- Skąd pani wie?
Ta kobieta z minuty na minutę coraz bardziej ją przerażała.
- Po prostu wiem. Lata pracy. - machnęła niedbale dłonią i na powrót wbiła w nią wzrok pełen oczekiwania.
- Nie zrobię tego, nie dam rady! - Sakure zaczęła ogarniać panika. Demony powoli przejmowały nad nią kontrolę, one miały swoje wymagania! Musiała liczyć, modlić się, układać, cokolwiek!
- Wsadź tam te ręce!
- Nie dam rady!
- Chcesz się wiecznie bać?! Chcesz być więźniem własnej psychiki?! Do tego dążysz?
- Nie - wychrypiała zapłakana.
- To wsadź te ręce!
I wsadziła. Zanurzyła je w śmieciach po same łokcie, zanosząc się głośnym płaczem. Czuła się obrzydliwie brudna, nieszczęśliwa, potrzebowała kąpieli i płynu dezynfekującego!
- Bardzo dobrze - pochwaliła blondynka, klepiąc pochylającą się dziewczynę po ramieniu. - Wytrzymaj jeszcze trochę i nie módl się! - krzyknęła słysząc, jak ta klepie pod nosem modlitwy.
Tego dnia nie dała rady, wyciągnęła dłonie z kubła i pędem pobiegła je umyć. Następnym razem było już tylko lepiej, terapia - z biegiem czasu - szła dobrze, natręctwa cichły. Każdy mówił o tym, że niedługo będzie w pełni zdrowa, a demony dadzą jej święty spokój. Mylili się.
***
Dzwonek do drzwi rozległ się głośno w całym mieszkaniu. Sakura siedziała właśnie na dywanie, segregując w szufladach skarpetki. Od białych, poprzez kolorowe, aż do czarnych.
Wstała z podłogi i ruszyła w miarę szybkim krokiem w stronę drzwi. Stanęła na wprost nich nie widząc, czy aby powinna otworzyć. Nie chciała widzieć nikogo ze swojej rodziny. Wiedziała, że jeśli tylko znów odnowiłaby z nimi kontakty, to nakłaniali by ją na powrót do terapii. Cieszyła się, że ma spokój, było jej to na rękę.
DRRRRRRRRRRRRRRYYYYYYYYYŃŃŃŃ!
Dzwonek znów zabrzęczał, a Sakura zatkała sobie dłońmi uszy. Nienawidziła hałasów, one psuły jej spokój, budziły demony. Gdy tylko w mieszkaniu na powrót zaległa cisza, odrywając uszy od dłoni, spojrzała na wiszący na ścianie zegarek. Sasuke powinien już wrócić.
Tylko dla czego dzwonił? Przecież miał klucze...
Po chwili głośne dzwonienie przemieniło się w natarczywe walenie w drzwi.
- Sakura! Otwórz te drzwi! - znała ten głos, poznała go od razu.
Sasuke...